Siedzę w starej śmierdzącej taksówce jadącej na lotnisko w Denpasar. W powietrzu unosi się specyficzny zapach kadzidła, którego mam już serdecznie dość. Za oknem wzdłuż drogi płynie rzeczka: szara i brudna, a dookoła niej mnóstwo śmieci. Od godziny stoimy w korku w spalinach. Z powodu wilgotnego powietrza jestem cała mokra i przypominam sobie, że nie mam już ani jednego czystego tshirtu w walizce. Mówię do siebie w myślach: ” To był pierwszy i ostatni raz! Żegnaj wyspo plastiku, bezpańskich psów i niezdrowego, smażonego Nasi Gorengu! Było super, ale raz mi zdecydowanie wystarczy!”. To było 5 lat temu. I tak od pięciu lat, wracając na wiosnę do Polski obiecuję sobie, że już nigdy tu nie wrócę. I z własnej woli, jakimś cudem co roku jestem tu spowrotem. Co zatem sprawia, że co roku wracam na Bali? Poniżej moich siedem głównych powodów.
Po pierwsze, w przeciwieństwie do innych azjatyckich kurortów turystycznych, Bali jest wyspą na której wielu ludzi zdecydowało się osiedlić. Nasłuchałam się wiele historii typu „ przyleciałem na dwa tygodnie i siedzę tutaj drugi rok”. Co sprawia, że ludzie tak chętnie tu zostają na dłużej?
W Canggu nie masz wrażenia, że jesteś turystą w resorcie, gdzie na każdym kroku ktoś próbuje Ci coś wcisnąć. Jesteś swój, należysz do lokalnej społeczności. Do tego wszyscy są wyluzowani i nie obowiązuje żaden dress code. Chcesz chodzić na bosaka? Ok! Chcesz się wystroić jak gwiazda rocka? Ok! Chcesz jeść rękoma w restauracji? Ok! Nosisz mocny make up, albo nie golisz nóg i jesteś uzależniona od tarota? Hahah, no to też jest tutaj ok! Nikt Cię nie ocenia, bo każdy tu przyjeżdża z otwartą głową. Będąc tu przyjmujesz postawę pełnej akceptacji. Mrówki w pokoju, psy srające na plaży, gekony w płatkach śniadaniowych? Ok! i tak jest zajebiście!
Drugi powód. Każdy znajdzie coś dla siebie. Tanie hostele na polach ryżowych, lokalne warungi z obiadami po 7 zł. Luksusowe wille i najlepsze restauracje, które konkurują z tymi w Nowym Jorku lub Berlinie. Kawiarnie z netfliksowego Chef’s Table i zwycięzcy Small Luxury Hotel Award. Wyspa oferuje rozrywki na każdą kieszeń i każde upodobania. Ile ja musiałam czasu zmuszać moją mamę, żeby zostawiła plażę i sklepy z ciuchami, wsiadła ze mną na skuter i pojechała na dziką części wyspy. Po dwóch dniach podróży siłą musiałam ją ściągać spowrotem do cywilizacji. Nie mogła oderwać wzroku od wspaniałych krajobrazów, które mijałyśmy po drodze.
Następnie, Bali jest też dobrą bazą wypadową, aby zwiedzić inne zakątki Azji lub samą Indonezję. Bilety do Tajlandii albo na Filipiny nie przekraczają kilkuset złotych. Najlepiej kupować je na bieżąco, a hotele wybierać już na miejscu. Ja na przykład zawsze się łapie na tym, że przepłacam wybierając to co mi podsuwa booking.com lub AirBnb, a na miejscu znajduje fajniejsze i tańsze miejscówki.
Bali to idealne miejsce na wszelkiego rodzaju sportowe aktywności. Cross Fit, Pilates, Aerial Yoga, Yin Yoga, Power Yoga, Vinyasa, Pranayama, Escatic Dance. Wypróbowałam wszystkiego! Do tego masa zajęć typu medytacje dźwiękami gongów, misami tybetańskimi, leczenie muzyką, nauka tantry w parach. Potem masaże całego ciała. Są takie za 20 zł i za 250 zł. Jest w czym wybierać.
Rękodzieło. Piąta rzecz, która tu uwielbiam. Coś z czego wyspa słynie. Pozwoli Ci urządzić dom, świetnie się ubrać, albo założyć egzotyczny zespół muzyczny 😉 Drewniane meble i ratanowe lampy. Haftowane kostiumy i ręcznie wyszywane jedwabne suknie. Rzeźby w kamieniu i kolorowa porcelana. Srebrna biżuteria. Wyszukane instrumenty muzyczne. Najchętniej sprowadziłabym wszystko. Statek płynie aż 60 dni, ale bardzo łatwo znaleźć profesjonalną agencje ekspedycyjną, która się zajmie przynajmniej wszystkimi formalnościami!
A teraz, jeżeli jesteś mamą…jest tu wszystko, czego Ci potrzeba: odpowiednie sklepy z artykułami dla dzieci, przedszkola, godne zaufania agencje niań, wyspecjalizowani lekarze. A także inne mamy, które mieszkają na wyspie i prowadzą swoje biznesy: są digital nomadkami, prowadzą sklepy wnętrzarskie, są instruktorkami jogi, fryzjerkami, handlują nieruchomościami lub robią paznokcie, albo po prostu opiekują się swoimi pociechami.
Uwielbiam te momenty kiedy siedzę w restauracji i jak przychodzi jedzenie kelnerki od razu zabawiają Bobo, żeby rodzice mogli zjeść w spokoju. Niesamowite jest, że każdy Balijczyk jakiego spotkałam kocha dzieci. Nie ważny jest wiek, płeć czy zawód. Nawet nasz bezdzietny, 23 letni kierowca nie może się powstrzymać od strojenia min i zabawiania naszego Bobo. A będąc w temacie restauracji trzeba przyznać, że przejście na wegetarianizm przyszło mi z dużą przyjemnością. Knajpy prześcigają się w oryginalnych przepisach i pięknych wnętrzach. Do moich ulubionych pozycji w kartach należą: Zuccini Spagetti w sosie kokosowym w Nude, Spagetti Bolognese z kalmarami zamiast wołowiny w The Slow, Coconut Capuccino w Milk and Madu, Falafel Salad w Peleton Cafe, Beetroot Burger w Cafe Organic, domowa Kambutcha w Samadi Yoga, placki kukurydziane w każdym przyulicznym warungu. Ceny jak w Polsce, a czasem nawet taniej.
Za to chyba najwięcej na takim pobycie skorzystają dzieciaki. Przyspieszony rozwój małej i dużej motoryki, zabawy na świeżym powietrzu, niepryskane owoce i warzywa, momentalne odpieluszkowanie, ciągły ruch w wodzie i na piasku. Mogę długo wymieniać. Czy to nie jest świetna sprawa pójść z dzieckiem na plażę, kupić mu za kilka złotych kokosa i arbuza, którym się paćka przez 30 minut? Siedzisz z nim wygodnie podziwiając surferów, zaraz podejdzie do Ciebie sprzedawca kukurydzy w kolbie, a starsza Pani zrobi przepiękną bransoletkę z prawdziwych pereł za cenę niższą niż cappucino na Placu Zbawiciela.
A teraz najważniejszy powód, który zdeterminował moje cykliczne powroty na wyspę. Do niedawna byłam osobą, która nie potrafiła usiedzieć w miejscu, zawsze musiała coś robić, iść dalej, rozwijać się, udowadniać innym swoją wartość. Czułam ciągłe kucie w klatce piersiowej. Albo ze stresu, albo z podniecenia pracując nad nowym projektem. Z jednej strony byłam bardzo zmotywowana do rozwoju, z drugiej ciągła adrenalina związana z „odgarnianiem” wpłynęła na moje zdrowie.
I to właśnie na Bali się uspokoiłam, zwolniłam. Nie stało to się z dnia na dzień i kosztowało mnie dużo czas, skupienia i pracy nad sobą. Medytacje, nauka balansowania swoich czakr, spotkania z psychologiem, regularna joga i spacery po plaży o zachodzie słońca, bliski kontakt z naturą, chodzenie bez butów, wykłady…. Nauczyłam się tu medytować i cieszyć małymi rzeczami. Nie spieszę się i nie stawiam sobie ciągłych wymagań jak to miałam w zwyczaju. Nauczyłam się oddychać. Oczyściłam głowę.
I za to kocham Bali najbardziej… Za pozytywną energię i bezinteresowną życzliwość. Za magię znaną mi z bajek z dzieciństwa. Nieprzypadkowo Bali nazywają Wyspą Duchów. Święte Drzewa i Skały, Demony i Bóstwa, ceremonie dziękczynne, parady przepędzające złe duchy, rytuały oczyszczania, szamani, bioenergoterapeuci. Do tego filozofia życia w zgodzie i blisko natury, wegetarianizm, popularność jogi i pranajamy. Call me crazy, but I love it!
Wyspa ma ciepły klimat. I to nie tylko tropikalna temperatura, ale również ciepło bijące od każdego napotkanego człowieka. Sprawia oni, że budzę się i zasypiam z uśmiechem na ustach, a nie nosem w telefonie.
Jeżeli Ci się spodobał wpis już teraz zapraszam na kolejny o minusach wyspy. Publikacja w środę!

🦋aż chce się pakować i szybko na Bali 😉 😘
O mamo, ale tam pięknie. Najpierw przeczytałam wpis o minusach i byłam bardziej na nie, ale teraz zdecydowanie jestem na tak. Warto się przemęczyć dla tylu plusów <3